Panowie, zacznijmy od samiuśkiego początku… Opowiedzcie na jakiej nucie wyrośliście i jaki to ma dziś wpływ na Berkanan.
Witek Kowaliszyn: Jako dziecko słuchałem puszczanych przez rodziców na gramofonie płyt. Leciał Krawczyk, Eleni, Perfect, Denis Roussos, Czesław Niemen, Sośnicka, jakieś czeskie country i z grubsza tego typu dźwięki. Potem jako nastolatek słuchałem popu. Pewien przyjaciel zaczął przynosić Dead Can Dance, żeby posłuchać na moim skromnym sprzęcie. Nie podchodziła mi ta muzyka na początku ale otworzyła jakąś furtkę w mojej głowie. Potem był Jarre, Oldfield, Vangelis… Zacząłem przygodę ze wspinaczką. Myślę, że otwarte przestrzenie i mroki jaskiń otworzyły kolejne klapki umysłu. Zrozumiałem wtedy Dead Can Dance, zacząłem grać na bębnach, wkroczyłem w słuchanie etno i popłynąłem w szeroki świat brzmień. Niekończąca się fascynacja instrumentami i ich historią oraz miejscem w kulturze zawładnęła mną bez reszty. Robiłem instrumenty, bo nie było mnie na nie stać i uczyłem się grać rozpływając się w dźwiękach. Obecnie jest wielu wykonawców, których słucham, na przykład z polskich – bo inaczej lista byłaby dość długa – Jorgos Skolias, Osjan, Dikanda, Yerba Mater, Kapela ze Wsi Warszawa i wiele innych. Co do Yerba Mater, mam z nimi bardzo dobry kontakt, wielu członków tego zespołu jest moimi przyjaciółmi.
Uwielbiam etno-jazzowe połączenia ale szczególne miejsce zajmuje jednak Dead Can Dance. Nie chcę ich kopiować, choć na pewno zostawili w mojej głowie jakiś ryt.
Darek „Mizidar” Miziarski: Ja z kolei wyrosłem na muzyce elektronicznej. Już w podstawówce słuchałem Tangerine Dream, Vangelisa, potem przyszedł Jean Michel Jarre, Kraftwerk… A także polskich wykonawców muzyki elektronicznej takich jak Marek Biliński i Mikołaj Hertel, Komendarek i wielu innych. Muzyka filmowa także bardzo mocno odcisnęła na mnie swoje muzyczne piętno. Kolekcjonowałem dosć dużo kaset ze ścieżkami dźwiękowymi z filmów z tamtych lat. To była i wciąż jest mega mocna zajawka jak dla mnie. Bardzo mocno w to wszedłem. Potem był okres rocka progresywnego, słuchałem Marillion i Genesis, dopiero później, w wieku lat dwudziestu paru zainteresowałem się world music, etno, folkiem i jego odłamami – ale także muzyką alternatywną. I tutaj pojawiły się takie zespoły i wykonawcy jak Dead Can Dance i ich solowe płyty. Peter Gabriel – zwłaszcza za płytę „Passion”, Mortal Coil, Mike Oldfield, Cocteau Twins, potem Bjork, oraz późniejsze, wszelkie odłamy muzyki folkowej, nordyckiej, współczesnych wykonawców takich jak Wardruna, Danheim czy Myrkur oraz wiele, wiele innych.
Berkanan, czyli Brzoza. Skąd zatem ta brzoza?
Witek: Brzoza to wielki, dawny symbol. To symbol ludów Północy. To Drzewo Życia. Brzoza to także pierwiastek żeński, dający nowe życie. To nowy początek, zieleń, płodność i energia… Nasza brzoza to Stara Brzoza, opowiadająca stare historie – ale wciąż aktualne. Jeśli chcesz iść drogą, musisz wiedzieć skąd idziesz, a pojmiesz, w którym kierunku podążyć. Nie żyjmy przeszłością, bo jest martwa ale miejmy o niej wiedzę. I przekujmy ją w maczetę, która pozwoli nam przejść przez puszczę tworząc drogę w przyszłość. To pragnie powiedzieć Brzoza – Berkanan. Przy okazji wspomnę, że Brzozę reprezentuje jedna z run o nazwie Berkanan ale i Bjork.
Darek: Jak już Witek wspomniał, ta nazwa i symbolika przypisana do niej dokładnie odzwierciedla nasze podejście do tego, co robimy w życiu i z czym chcemy być identyfikowani. Myślę, że ta symbolika idealnie odzwierciedla naszą twórczość muzyczną i to, co chcemy poprzez nią przekazać naszym odbiorcom.
Przyznam, że po przesłuchaniu waszej pierwszej płyty doszedłem do wniosku, że nie mamy się w Polsce czego wstydzić w temacie etno dark ambientu. Jest tu dużo mistyczno-szamańsko-mrocznych dźwięków z różnych dawnych kultur. A która Wam jest najbliższa?
Witek: Muszę przyznać, że zgłębiałem wiedzę innych, dalszych nam kultur, jak na przykład Indian obu Ameryk, plemion Afryki, stepowców Azji czy Aborygenów. Zatrzymałem się w końcu i stwierdziłem, że słowiańska kultura miała wpływ na wiele innych i że składa się ze spuścizny Scytów, a wcześniej Arjów. W tym momencie kopię we własnych korzeniach i szukam tego, co skrywano i wciąż skrywa się przed nami po dziś dzień. Pytasz, która kultura nam jest najbliższa? Myślę, że większość wyrosła z jednego pnia, jednak z uwagi na to, jak zaciekle próbuje nam się wcisnąć, że Słowianie to niegodny uwagi, podgatunek ludzki, co okazuje się kłamstwem wszech czasów, zdecydowanie wybieram Słowian.
Darek: Mnie jednak najbardziej fascynuje mitologia nordycka i mitologia ludów skandynawskich, Danii, Szwecji, Norwegii, Islandii czy Wysp Owczych. Mity, bogowie, wierzenia, runy – jest to mega fajna zajawka, którą się strasznie kręcę. I oczywiście muzyka, która mnie fascynuje od dawien dawna.
Cały świat całym światem, ale w Berkanan nie zabrakło pierwiastka swojskiego czyli słowiańskiego. Opowiedzcie proszę o tym.
Witek: Pierwiastek słowiański to my. To, co już powiedziałem wcześniej. Poza tym rekonstruuję wczesne średniowiecze jako łucznik z okolic dzisiejszej wschodniej Ukrainy. To taki tygiel azjatycko-europejski, spuścizna poscytyjska. My Słowianie mamy wspaniałe instrumenty i potrafimy na nich grać.
Płyta została wydana przy pomocy Urzędu Miasta Świdnicy, gratuluję! Jak wam się udało namówić na wydanie takiej muzy włodarzy miasta? I jak się nad płytą pracowało?
Darek: Udało nam się uzyskać dotację, pomoc finansową na zrealizowanie tego projektu dzięki Urzędowi Miasta Świdnica. Akurat tak się składa, że Witek ma większy dorobek artystyczny niż ja i jest dość znaną postacią w światku muzycznym. I właśnie to ułatwiło nam pozyskanie funduszy. Co do powstania płyty – cały materiał, sesje nagraniowe, obróbka a potem mix powstał w studio muzycznym Howling Wolf, którego jestem właścicielem. Na zewnątrz został zrobiony tylko mastering całej płyty, dlatego mieliśmy dość duży komfort w tworzeniu tego debiutanckiego krążka. Oczywiście czas był ograniczony, związany z podpisaną umową z Urzędem Miasta ale i tak mieliśmy go pod dostatkiem. Na początku miało znaleźć się na płycie dziewięć utworów, potem zrobiło się ich trzynaście. To był świetny, twórczy okres, myślę, że dużo nauczyliśmy się podczas jej realizacji.
Drugi album Berkanan „Kokopeli” już jest. Dostrzegam i „dosłyszam” tu kontynuację etno-ambientowej podróży po dawnych i tradycyjnych kulturach świata. Czy tak faktycznie jest czy to inna historia?
Witek: Tak, znów wybieramy się w podróż dookoła świata. Podróże kształcą, więc to chyba dobrze. Wyciągamy różne niuanse ze starych kultur, z przekazów różnych cywilizacji. Chcemy przypomnieć światu to, co zostało zapomniane, to, co zaczyna być zacierane przez czas i współczesną „kulturę pieniądza”. Te wszystkie ważne rzeczy, o których mówiły dawne ludy.
Bardzo zainteresowała mnie legenda o Kokopeli, która dała tytuł Waszej drugiej płycie. Przybliżcie ją proszę pokrótce, skąd ona pochodzi?
Witek: Może najpierw zacznę od tego, czym jest Kokopeli. Jest to postać zgarbionego flecisty, często malowana ongiś, tysiące lat temu, na ścianach jaskiń, na kamieniach… To świadczy o tym, że legenda Kokopeli jest niezwykle stara. Zafascynowała nas cała, bo ma ona też drugie dno, o którym później powiem. Na razie, tak po krótce co ta legenda głosi: ludzie podróżowali wraz z ludźmi-szarańczą, zwanymi Kokopeli, szukali domu, gdzie mogliby zamieszkać. Trafili na Górę, na której mieszkał Orzeł. Ludziom tak się tam podobało, że chcieli zapytać Orła czy mogą zamieszkać na tej Górze razem z nim. Wysłali zatem Kokopeli, by poprosiły o to Orła. Kokopeli załatwiły sprawę pozytywnie, Orzeł zgodził się pod pewnym warunkiem, że ludzie spełnią zadania, które on im wyznaczy. Ludzie spełnili te zadania i Orzeł wziął łuk i strzelił prosto w serce Kokopeli. Ten zaczął krwawić, wyjął flet i zaczął grać piękne melodie. Orzeł się zdziwił, ponownie wziął łuk i strzelił do drugiego Kokopeli. Ten zrobił to samo, co pierwszy. I tu jest to drugie dno, jak powstała muzyka? Po co powstała muzyka? Mamy tu wyraźnie zaznaczone, że muzyka, pierwsze dźwięki, powstały po to, żeby leczyć ludzi. Później była wykorzystywana duchowo, a dopiero niedawno zaczęto wykorzystywać muzykę jako rozrywkę.
Na płycie rozpiętość geograficzna jest spora. Najpierw Wybrzerze Kości Słoniowej, następnie Aztekowie, potem klimaty nordyckie, Hindukusz, Grecja, Iran. Czy nagrywając płytę staraliście się sięgać do instrumentów używanych w regionach, które przywołujecie w swoich utworach?
Witek: Tak, staraliśmy się ale nie zawsze dało się to zrobić z tego względu, że ilość instrumentów, które posiadamy jest ograniczona. Nie mamy instrumentów z całego globu, więc korzystaliśmy z tego, co mamy. Na ten przykład w utworze „Nyame” z Wybrzeża Kości Słoniowej nie mieliśmy zbyt wielu instrumentów z tamtych rejonów więc próbowaliśmy oddać klimatem muzycznym ten temat. Z kolei w utworach takich „Sleipnir Raidho”, które są bardziej nordyckie, mamy tagel-harpę, więc stworzyliśmy typowe brzmienie kojarzące się z tym miejscem. Jest różnie. Czasami mamy opracowane od razu aranże z poszczególnymi instrumentami, które nakierowują nas, z jakiej kultury skorzystać. Niemniej często bywa, że musi wystarczyć oddanie tematu klimatem muzycznym.
Jak w ogóle przebiegał proces nagrywania tego albumu, ile trwał, jakie były emocje temu towarzyszące?
Darek: Emocje są. Z Witkiem zawsze bardzo emocjonalnie podchodzimy do każdego materiału, który tworzymy. Zasadniczo cały proces przebiegał tak, jak w przypadku pierwszej płyty, mocno przywiązywaliśmy uwagę do brzmień, stylistyki, doboru instrumentarium…
Na pewno ta płyta różni się dosyć mocno od naszej debiutanckiej, z 2019 roku, tym, że jest bardziej spójna. My w zasadzie od samego początku wiedzieliśmy, jak ta płyta ma brzmieć, jakie instrumenty będziemy wykorzystywać, w jakim kierunku chcemy podążać. Ci, którzy słuchali pierwszej płyty i znają już drugi album „Kokopeli” dostrzegają tę różnicę. Parę osób napisało nam, że brzmimy zupełnie inaczej niż na pierwszej płycie.
Na pewno na tej nowej nie znajdziemy słowiańskich klimatów śpiewanych po polsku. Skupiliśmy się na różnego rodzaju szamańskich rytuałach, odgłosach, które ja nazywam „paszczowe”, które wykonuje Witek. Ja też zrobiłem kilka wokaliz… I to wszystko spowodowało taką fajną stylistykę tej płyty. Potem, po stworzeniu jednego, dwóch czy trzech kawałków doszliśmy do wniosku, że fajnie w ogóle produkować tę płytę bazując na różnego rodzaju efektach „paszczowych”, różnych dźwiękach wykonywanych gardłowo. Na tym bazują ostatnie utwory z płyty i powiem szczerze, że sam byłem zaskoczony (i Witek też), jak posłuchaliśmy tych utworów przed ostatecznym masteringiem, że faktycznie ciekawie to wszystko brzmi – ale o to nam chodziło. O tę taką surowość tego materiału. Oczywiście z domieszką różnych elektronicznych bajerów, które ja zawsze gdzieś tam wrzucam. Ale one nie brzmią tak bardzo elektronicznie, bardziej tworzą tło pod dany utwór i myślę, że fajnie zostało to wszystko wykonane. Zresztą ciężko się samemu tutaj chwalić różnymi efektami ale słyszymy i widzimy, co ludzie komentują, mówią nam, piszą. Myślę, że udało nam się stworzyć to, czego nie udało się zrobić podczas realizacji pierwszej płyty. Ta debiutancka była taka bardziej eksperymentalna, tam było dużo różnych rzeczy, które nie do końca odzwierciedlały naszą ideę. Na „Kokopeli” jest to w pełni, od a do z przemyślane.
Płytę spina Prolog i Epilog. Czy możemy zatem mówić, że „Kokopelli” to koncept-album?
Darek: Tak, w sumie można tak powiedzieć. Jest początek i koniec, bo chcieliśmy ten materiał i otworzyć, i zakończyć. Stąd „Prolog” jest wejściem do świata snu – a „Epilog” wyjściem. To jest oczywiście nasz świat, który wymyśliliśmy razem z Witkiem, żeby to stylistycznie fajnie do siebie pasowało. Wykorzystaliśmy też dużo efektów ambientowych, wodę, wiatr, grzmoty, sypiące się skały, kamienie… Tego jest tu naprawdę bardzo dużo.
Każdy utwór jest inny, dotyka innej postaci, innego wydarzenia czy miejsca ale cała płyta daje wrażenie, że ten materiał jest głęboko przemyślany i zwięzły. Dlatego można powiedzieć, że jest to koncept-album. Pierwszy album też był otwierany i zamykany prologiem i epilogiem ale „Kokopeli” jest zdecydowanie bardziej surowy i zwięzły. O to nam chodziło.
Teledysk do utworu „Tlaloc” pojawił się już ponad rok temu. Nie tak dawno na waszym kanale YT udostępniliście dźwiękowy obraz do „Hinmaton Yalatkit”. Opowiedzcie o tych klipach coś więcej.
Darek: Zawsze staram się dobrać jakiś materiał filmowy do naszej muzyki. Zawsze też jest jakaś ideologia przypisana do danego utworu, wykorzystane instrumentarium, stylistyka, brzmienia, pochodzenie instrumentów, żeby nawiązywały do tworzonego obrazu. Fakt, teledysk do „Tlaloc” pojawił się dawno temu, był to pierwszy utwór na drugą płytę i myślę, że wyszedł dosyć ciekawie i pasuje do stylistyki pradawnego Meksyku.
Witek: To ja opowiem o drugim teledysku „Hinmaton Yalatkit”. Ten tytuł w języku Indian Naspersi oznacza „Grom nad górami” – a chodzi tutaj o pewną dwuznaczność. Hinmaton Yalatkit był wodzem plemienia ale samo znaczenie słów grom nad górami też jest dla nas ważne i chcieliśmy w teledysku przedstawić opowieść o jednym i drugim.
O co nie zapytałem, o czym chcielibyście naszym Czytelnikom jeszcze opowiedzieć?
Witek: Myślę, że nie zapytałeś o dźwięki, jak to Darek ujął, „paszczowe”, czyli te wszystkie stękania, sapania i inne dziwne dźwięki wydawane paszczą. Tu też korzystamy z różnych technik śpiewu, m.in. śpiew gardłowy. Troszkę dotknęliśmy tego tematu na tyle, na ile jesteśmy w stanie tak zaśpiewać. Chodziło głównie o różne szamańskie dźwięki – jeżeli posłucha się jakiś starych nagrań, gdzie nagrywano szamanów to słychać różne techniki wydobywania dźwięku... I bardzo fajnie to brzmi!
Chciałem powiedzieć jeszcze o języku abstrakcyjnym, którym się posługuję. Do prawie każdego utworu śpiewam w dziwnym języku i staram się, żeby był on jak najbardziej zbliżony do tego, o czym jest utwór. Jeżeli śpiewam do utworu w stylistyce nordyckiej to staram się w mojej głowie wytworzyć słowa, które pasują do tego klimatu. Oczywiście nie znam tych wszystkich języków, którymi śpiewam, to się dzieje „tu i teraz”, spontanicznie. Po prostu włączamy nagrywanie i głowa pracuje, sama tworzy takie dziwne dźwięki… Fascynujące jest to, że ludzki umysł tak fajnie działa. Zresztą, nie jestem jedynym, który korzysta z takiego wymyślonego języka, nie pisze tekstów przed nagraniem – tylko tworzy w trakcie.
Darek: Tak, to są takie improwizacje, tak to jest skonstruowane, że mamy już jakiś koncept na samym początku, mówimy sobie na kilka dosłownie minut przed nagrywką a potem Witek staje przed mikrofonem, zapodaje odpowiednie tempo do metronomu, żeby to wszystko było równe i żebyśmy potem mogli dograć partie instrumentalne. Ja jestem bardzo zadowolony z efektów naszej pracy, mam nadzieję, że Państwu też się spodoba ta płyta.
Dodam jeszcze taką rzecz, bo zawsze w czasie pracy nad danym utworem coś tam pośrednio nam się jeszcze dodatkowo urodzi. W tym przypadku też tak było.
Zdradzę taką małą tajemnicę... Mamy utwór już na kolejną płytę, która będzie w stylistyce stricte słowiańskiej, ze słowami w języku polskim. Na razie więcej nie chcę ujawniać, bo promujemy „Kokopeli” ale my ciągle coś tworzymy, ciągle pracujemy i coś nagrywamy. Nie ma tak, że jak kończymy nagrania to jest miesiąc czy nawet pół roku przerwy. Tak po prostu nie ma. I nie wiem, czy to wychodzi z naszej natury, że ciągle coś potrzebujemy robić, spotykać się i tworzyć, wyszukiwać różnych inspiracji – ale wydaje mi się, że fajnie się z Witkiem uzupełniamy pod kątem muzycznym.
Witek: Działamy dalej.
Bardzo dziękuję za poświęcony nam czas!
Darek: To my dziękujemy! I zapraszamy na naszą stronę