Jak zaczęła się Twoja przygoda z piosenką?
Pierwszy raz publicznie śpiewałam w zerówce chyba na dzień matki (śmiech). Pierwszy konkurs zaliczyłam na kolonii w wieku 9 lat. Jako uczeń państwowej szkoły muzycznej 2 razy w semestrze miałam popisy, więc dreszcz emocji nauczyłam się odbierać jako ekscytację, a nie paraliżującą tremę. Pierwszy konkurs piosenki żeglarskiej odwiedziłam w wieku 12 lat. Organizował go Zielonogórski Okręgowy Związek Żeglarski. Pod koniec podstawówki i w szkole średniej zajmowałam się poezją śpiewaną w Nowosolskim Domu Kultury „Panopticum” (dwukrotnie docierałam do etapu wojewódzkiego Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego). Na pierwszy prawdziwy festiwal szantowy pojechałam do Wrocławia jako członek zespołu Cape Cod w 1997 r.
To strasznie dawno temu. Co było najpierw pływanie czy śpiewanie?
Szanty. W drugiej klasie podstawówki dostałam pierwszą kasetę Top Twenties Ryczących Dwudziestek, niewiele później Mechaników Shanty i EKT. Później należałam do Wodnej Drużyny Harcerskiej (prawie 15 lat) ze wszystkimi biwakami, rejsami i zdartym gardłem. Na którymś festiwalu harcerskim spotkałam zespół Cape Cod.
Masz na koncie sporo nagród, które kosztowały Cię najwięcej, których się nie spodziewałaś, do których masz sentyment i co one wszystkie dla Ciebie znaczą?
Nie pamiętam większości nagród. Jestem typem nałogowca, gram najlepiej jak potrafię i rozpamiętuję rzeczy do poprawki. Miłym zaskoczeniem było dla mnie Grand Prix Festiwalu „Wiatrak” w Świnoujściu w 1998 roku. Był to mój pierwszy konkurs, na którym startowałam solo.
Z kolei najwięcej pracy włożyliśmy z Nagielbankiem (zespół piosenki żeglarskiej, z którym przez kilka lat Marta występowała - przyp. red.) w II miejsce na „Euroszanty&Folk” w Sosnowcu. Zmieniliśmy aranżacje utworów i wprowadziliśmy podział pracy. Piotr (Lisowski - przyp. red.) pierwszy raz zapowiadał, do tego pojawiła się koncepcja ruchu scenicznego (osobiście stoję z gitarą przy statywie i mogę się pobujać od szyi w dół ;) ). Nagrody są dowodem, że mimo braku całościowego wykształcenia muzycznego (wokalnie naturszczyk, gitarzystka samouk) potrafię śpiewać i grać na przyzwoitym poziomie.
To z zespołem Nagielbank odwiedziłaś najwięcej konkursów, jak wspominasz tamten czas, co Ci te podróże dały?
To była świetna zabawa. Wspaniale wspominam warsztaty szantowe (jeszcze z Cape Cod) prowadzone przez Mirka „Kovala” Kowalewskiego, z licznymi specjalistami sceny i codziennym śpiewaniem na korytarzu. Przez te lata poznałam wielu wspaniałych ludzi, zespoły, i odwiedziłam miejsca, gdzie w innym przypadku bym nie trafiła.
Co porabiają dziś Twoi koledzy i koleżanki z zespołu (przypomnij nazwiska)?
Trochę nas było. Asia Kłysz z nowym nazwiskiem uczy w szkole muzycznej gry na fortepianie, Adam Ludwiczak wyemigrował do Anglii, Iza i Witek Ostafińscy pracują i mieszkają w Zielonej Górze, podobnie Piotr „Lisu” Lisowski. Marcin Gryszczuk również nie zmienił miejsca zamieszkania, gra na basie w dwóch zespołach, w folkowym Palisandrze i rockowym Bez Sensu, z którym w 2013 r. wydali płytę „Co tam myślisz?”
Od kiedy koncertujesz solo?
Byłam solistką między 1998, a 2001 rokiem, a w najnowszych dziejach od 2010 r., w międzyczasie „popełniłam” solową płytę z kręgu poezji śpiewanej „Koronczarka”. Była ona załącznikiem do tomiku wierszy koleżanki Iwony Rostkowskiej z Legnicy. Iwonka dała teksty i ilustracje, ja muzykę i głos. Śliczne wydanie proszące o oprawienie w ramki i na ścianę.
Jak się czujesz na scenie, co Ci się podoba, co chciałabyś jeszcze zmienić?
Do zwierzęcia scenicznego trochę mi brakuje, ale dzięki konkursom, mam poczucie wartości tego co robię. Wyzwaniem jest dla mnie przygotowanie kolejności i kontrola zapowiedzi, żeby nie przegadać koncertu. Muzycznie - zawsze może być lepiej.
Wszyscy soliści podkreślają, że występy solo to poważny sprawdzian, nie można się skryć za nikim z zespołu, trzeba dać z siebie wszystko. Jak Ty to odbierasz, czy to naprawdę takie wyzwanie?
Osobiście bezpieczniej czuję się jako solistka na scenie. Jak coś zepsuję, to z nikim nie muszę konsultować, jak z tego wybrnąć. Niektórych wpadek wcale nie słychać. Żeby chować się za zespołem potrzebne jest ogromne zgranie i obycie sceniczne, inaczej błędy się nawarstwiają. Tak, trzeba dać z siebie wszystko, ale jest to tego warte, inaczej nie byłoby solistów.
W naszym sklepie Folk24 dostępna jest twoja debiutancka płyta, zatytułowana „Pośrodku”, którą wydała nasza Fundacja Folk24. Jaka miała być ta płyta?
Moja. Utwory w ogromnej większości są oparte na moich osobistych doświadczeniach. Przypomina to raczej robótkę na szydełku, która pozwala uporządkować myśli, niż wielki projekt muzyczny, celujący w rozrywkę słuchacza lub głęboką filozofię.
Czy Ty też, tak jak w większości przypadków, teksty i melodie łapiesz w locie, w danej chwili czy tworzysz jednak w zaciszu domowym, za biurkiem?
Pomysły są nagłymi błyskami, czasem uciekają zanim zdążę je zapisać, mimo iż wcześniej z biegu ułożyłam sobie 2, 3 zwrotki. Czasami wymyślę refren i długo walczę o całą resztę. Nawet jeśli piosenka przychodzi mi szybko, jak „Leń” (na kolanie w autobusie), później sprawdzam stylistykę, zgodność wewnętrzną, liczę sylaby aż uznam, że z punktu widzenia rzemieślnika jest porządnie. Artysta tekściarz jest w pierwszym zrywie.
Każda z Twoich piosenek ma swoje odniesienie do pewnej rzeczywistości. Jakie to miejsca, porty, szlaki opisujesz? Gdzie dzieją się Twoje historie?
Utwory, które pisałam dla zespołu Nagielbank, w większości były fikcją literacką, osadzoną w czasach wielkich żaglowców. Te z najnowszej płyty, w zdecydowanej większości, dotyczą Zatoki Gdańskiej i Puckiej. Także siedzenie w domu i planowanie, rozpamiętywanie rejsów ma swoje miejsce w moich piosenkach.
Czy śpiewasz tylko własne piosenki czy cudze też?
Publicznie staram się śpiewać moje piosenki, chociaż zdarza mi się włączać utwory grup Packet, Smugglers lub Jerzego Porębskiego, a nawet te popularne, Czerwonych Gitar i Maryli Rodowicz, z nutką morza w tle.
Ile utworów zawiera obecnie Twój repertuar?
Nie liczyłam dotąd moich piosenek. Sprowokowałeś mnie i dziś to zrobiłam. Te zgromadzone w jednym miejscu to coś około 65, z czego połowa trafia do szuflady i czeka na lepsze czasy, lub po początkowej akceptacji stwierdzam, że nie spełniają moich oczekiwań.
Jacy wykonawcy Cię inspirują, jakiej muzyki słuchasz w zaciszu domowym, co znajduje się na Twoich półkach z płytami?
Mam zadziwiająco mało muzyki i czasu na jej słuchanie. Szanty w różnych klimatach nikogo nie dziwią, ale znalazłbyś u mnie opery, Chopina, Queen, Turnaua, SDM, Wolną Grupę Bukowinę, Bukartyka, Off Spiring, Starszych Panów, muzykę filmową, Clannad i jeszcze trochę. Mieszanka eklektyczna, nie zawiera jednak muzyki pop i rapu.
Jaki zatem jest Twój stosunek do tradycyjnego folku morskiego, do szant, do morskiej tradycji?
Do szanty klasycznej żywię głęboki szacunek i zazdroszczę facetom, że nikt nie dyskutuje nad ich prawem do przeżywania i śpiewania tej muzyki (współcześnie mamy jeszcze kilka wielkich żaglowców i kobiety też na nich pływają), uznaję w pokorze zasady tradycji („bo tak było zawsze”). Wiele moich piosenek to stylizacje folkowe, inspirowane bogactwem pieśni kubryku i piosenek ludowych, które zapewne znali dawni marynarze. Natomiast zasady etykiety jachtowej stosuję i uważam za wyznacznik prawdziwego zaangażowania w kulturę marynistyczną i żeglarstwo.
We wrześniu zostałaś po raz drugi mamą, w tym roku nie występowałaś więc zbyt regularnie. Czy w 2015 będzie cię można znów posłuchać na festiwalach, w klubach - słowem czy wracasz do koncertowania?
Mamą zostałam w październiku, mam nadzieję, że od lutego maleństwo będzie mogło zostawać pod opieką innych na tyle długo, by mamusia mogła sobie pojeździć gdzieś dalej.
Jakie są twoje marzenia koncertowe, gdzie chciałabyś wystąpić w nadchodzącym sezonie?
Przyjemnie byłoby pograć nad morzem, ale ważniejsze jest towarzystwo niż miejsce. Dobra publiczność i zaprzyjaźnieni muzycy wystarczą.
Czego chciałabyś życzyć miłośnikom folku, piosenki, twoim fanom w Nowym 2015 Roku?
Życzę koncertów, po których zostaną radosne wspomnienia i spalone kalorie w wyniku tańców, śpiewów i klaskania. Płyt, których słucha się bez opamiętania, w kółko (bo takie są świetne). Aby Wasi ulubieni muzycy mieli jeszcze ciekawsze pomysły na nowe piosenki, by każdy ich występ był jak otwieranie pudełka z niespodzianką.
A jak to jest być pośrodku?
To wcale nie znaczy w centrum, czasami wszędzie daleko, a czasem mocno wewnątrz siebie. Pośrodku to szukanie równowagi między moim i naszym, widocznym i osobistym.
Dziękuję za rozmowę.