Sebastianie, zacznijmy ab ovo, od samiutkiego początku. Kiedy po raz pierwszy w twej głowie zaświtał pomysł zawiązania zespołu muzycznego?
Uczyliśmy się wszyscy, nasza czwórka, pod koniec lat 80-tych w liceum w Wilanowie. Michał Pietrusiewicz (basista) zaproponował Danielowi Paulinkowi (syntezatory) wspólną zabawę w zespół. Ja doszedłem po roku. Paweł Drygiel (gitara) po dwóch latach, wiele osób jeszcze się do nas w tym czasie podłączało, ale rzeczywiście ten skład grał przez całą dekadę jako kwartecik.
Beltaine to nazwa dawnego, pogańskiego święta celtyckiego. Czy w swej początkowej twórczości nawiązywaliście do klimatów przedchrześcijańskich, dawnych legend i tym podobne?
Hmm, trzeba by się spytać Michała, który tę nazwę wygrzebał i nadał nam taką sygnaturę. Ja osobiście nigdy nie byłem za folkiem tak do końca, mimo że grałem i gram na wielu instrumentach stricte ludowych, bądź też kojarzonych z przeszłością w sensie muzyki dawnej... cymbały, cytry, flety proste o różnych rejestrach, mandoliny, saz turecki, czy psałteria... W pewnym okresie bardzo ważnym instrumentem był akordeon gitarzysty (co ciekawe, heh) a na przełomie wieków lira korbowa Maćka Cierlińskiego, którego na łamach Waszego portalu czytelnikom nie trzeba chyba przedstawiać.
Co i jak Cię inspiruje do tworzenia tekstów i muzyki?
Wychowywałem się i żyłem jako młody człowiek wśród drzew i zieleni Konstancina, więc byłem podatny na śpiew ptaków i szum liści, heh... Piszę teksty od samego początku zespołu. Jako instrumentalista czuję się, z racji kształcenia, pianistą klasycznym. Ten instrument jest mi najbliższy i od niego wychodzi większość pomysłów.
Co oznacza dla Ciebie często pojawiająca się w utworach Beltaine fraza "Drzewo i Kamień" - również tytuł jednej z pierwszych płyt zespołu?
To była esencja sposobu wypowiedzi artystycznej. Wydana przez Nefryt Malachit płyta sprzed paru lat jest bardzo pierwotna, jak pojęcia użyte w tytule. Na płycie nie pada ani jedno słowo, mimo że materiał emanuje głównie barwami głosu. Drzewo i kamień to podstawowe symbole egzystencji na ziemi człowieka, który zagubiony w cyfryzacji i chaosie industrialnym czuje frustracje podświadomości i niespełnienie ducha.
Wróćmy jeszcze do początków Beltaine, a potem Beltaine Improved. Zadebiutowaliście w nieistniejącym już od lat, ale wciąż będącym warszawską legendą klubie Fugazi. Pamiętasz szczegóły? Widziałem ten koncert podczas zimnofalowego festiwalu, gdzie grał również Closterkeller, Joanna Makabresku, wczesne Wilki oraz jeszcze kilka kapel...
Tak, Apteka, Pensylwania z ciekawym głosem kobiecym, Variete i 1984. Dla takich żółtodziobów jak my, licealistów, przede wszystkim Wilki z ówczesnym "Erolem", hitem wiosny 1992, były spełnieniem jakiegoś marzenia, by z nimi zagrać i to się stało w debiucie. Z perspektywy czasu patrzę na to w ten sposób, że właśnie w latach 90 byliśmy w miarę przy szczycie, grając na paru większych imprezach w Stodole, Remoncie czy właśnie Fugazi... Teraz też można niby tam grać, ale przez to że jest większa możliwość to i prestiż mniejszy niż wtedy, gdy było mniej formacji, a jednocześnie zespoły te były dużo lepsze i bogatsze muzycznie w sensie intelektualnym i klimatycznym. Ludzie szukali, tworząc muzykę, a nie kopiowali to, co zasłyszeli w stu rodzajach mediów wokoło, jak to się dzieje dziś.
Nie było to tak wszystko podobne do siebie jak obecnie, gdyż ludzie musieli kombinować co do czego choćby podłączyć, by zagrało, bo nie było takich możliwości sprzętowych, które często odmóżdżają muzykę głównie na samym rytmie.
W równie jak Fugazi nieodżałowanym Teatrze Małym wasz koncert reklamowano jako "Fantasy folk". Był to w mym odczuciu jeden z najlepszych waszych gigów, jakie pamiętam do dziś... Pamiętasz ten koncert?
Tak, sala wypełniona i świetne przyjęcie publiczności, jesień 2000 i w zasadzie ostatni koncert w pełnym, pierwszym składzie. Potem już, aż do dziś, niekiedy trzeba było "łatać" obsadę, heh...
Teraz pytanie, które na pewno zadaje sobie wielu Twoich słuchaczy. Opowiedz o swojej wyjątkowej technice wokalnej. Jak wpadłeś na to, że możesz wydawać z siebie tak wysokie dźwięki?
Kochałem Dead Can Dance. Tam Brendan Perry wraz z Lisą Gerrard aksamitnymi falami pokrywał muzykę. Na którejś z prób postanowiłem oddzielić wyższe rejestry od niskich i ćwiczyć osobno. Nie od razu zaręczam brzmiało to smacznie, heh, lata wprawy. Teraz już głosu używam jako syntezatora i staram się cieniować barwy pod dany kierunek, czasem pod wpływem chwili, gdy gram koncerty improwizowane choćby z Tańcami Snu, czy z Le Plasitque Mystification Group, gdzie gościnnie niekiedy wykonuję próbne linie.
Co do płyt, najlepszy moim zdaniem krążek "Kawalarze", choć mroczny w brzmieniu, zawierał dużo groteski i humoru bliskiego dawnym klimatom jarmarcznym czy folkowi miejskiemu. Jak dziś do niego podchodzisz, czy gracie na żywo materiał z tej płyty?
Tak, to jest materiał zarejestrowany w 2002 roku, ale pomysły są dawne i mają o 10 lat starszy staż niekiedy, z samych początków. Coś musi czasem długo dojrzewać, by mogło ujrzeć światło dzienne. Rozmawiamy tu wielopłaszczyznowo, o kilku projektach, więc powiem, że w styczniu 2014, gdy najprawdopodobniej zadebiutuje Dama Kruk w warszawskim Składzie Butelek (mój duet z wokalistką Magdaleną Godlewską), będzie można usłyszeć motywy nawet sprzed 25 lat. Zarys utworu siedzi cały czas w głowie i nie umiera. Nie ma wytłumaczenia, czemu tak jest i nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie racjonalnie.
Jeszcze Joy Division, wpływ tej grupy i charyzmy Iana Curtisa na Beltaine Improved jest chyba oczywisty. Pytam dlatego, że do składu powrócił klawiszowiec Daniel Paulinek, którego osobiście traktuję jako jednego z najlepszych "klimaciarzy" polskiej zimnej fali...
Oj tak, ale tak naprawdę dopiero we współpracy z Robertem Jaworskim jest więcej Joy Division, niż w całym Beltaine Improved przez te wszystkie lata.
Kiedy po raz pierwszy zdecydowałeś się współpracować z Robertem Jaworskim?
Z Robertem znamy się już kilkanaście lat. On znał moje pradawne, z ubiegłego stulecia jeszcze, działania ze stołecznymi Beltainami, ja z kolei mam od zawsze szacunek do żywiołakowych dokonań jak i do samego Roberta, nietuzinkowego wykonawcy z wielką charyzmą estradową. Na samej scenie spotkaliśmy się parę lat temu, gdy graliśmy koncert improwizowany w Metal Cave i ja już wtedy wiedziałem, że Robert Jaworski to dużo większy potencjał energetyczny i twórczy, niż samo "żywiołakowanie". To poczucie estetyk o większej jeszcze skali, o której sami nie wiemy do momentu, gdy nie spróbujemy lub jeśli nawet jesteśmy świadomi, to nie jesteśmy do tego często przekonani. Od pierwszego naszego improwizowania minęło trochę czasu, i po którymś tam spotkaniu na "Wampiriadzie", wczesnym latem tego roku w Fonobarze, ja znowu zaproponowałem Robertowi taki występ. Na co on zareagował propozycją spotkania i robienia już konkretnych utworów z tekstami. Po kilku próbach okazało się, że jest to słuszna idea i należy ją kultywować, powołując twór Loopus Duo.
Czy muzyka nowego projektu jest kontynuacją Beltaine Improved / Żywiołaka czy to zupełnie osobne działania?
Wiesz, pracujemy na ogół trzypoziomowo. W pierwszej fazie Robert prezentuje groovy harmoniczne, które wykonuje na lirze korbowej bądź na fideli. To jest na pewno bliskie Żywiołakowi, bo to są podkłady Roberta, mózgu tej formacji. Następnie ja oswajam się z materiałem i robię linię wokalną z tekstem improwizowanym sylabotwórczo. Jest to charakterystyczny sposób pracy dla Beltaine Improved. Pod już istniejącą ścieżkę głosu piszę następnie tekst. I wtedy spotykamy się na próbie razem i bierzemy utwór na warsztat, formułując jego ramy. Potem Robert nagrywa bęben obręczowy na looperze, kolejne ścieżki swoich instrumentów, zapętla, ja dokładam gitarę basową, której co jest ciekawostką, nie traktujemy jako tradycyjny bas.
Czy to jednorazowy projekt czy macie plany na dłuższe działania?
Nasz materiał ciągle rośnie jakościowo jak ciasto w piekarniku. Początkowo planowaliśmy grać koncerty na jesieni, ale jakby z boku przydarzały się okazje i propozycje zagrania koncertów ze strony organizatorów, którym nie wypadało odmówić. Taką okazją był np. "V BytOFFski Festiwal Teatralny" w Bytowie na Kaszubach pod koniec września. Na razie wspólne granie nie napotyka jakichś większych przeszkód. A nie jest to oczywistością, bo to spotkanie dwóch doświadczonych życiem artystycznym i nie tylko ludzi z ciężkimi charakterami. Do tego trzeba pamiętać, że jesteśmy liderami w swoich rodzimych projektach, dlatego też mamy swoje przyzwyczajenia i naleciałości autorytarne. Jednak jeśli człowiek widzi cel choćby najdalszy, to jest się w stanie dopasować i ułożyć odpowiednio nawet w wilczym gnieździe. Wracając do twego pytania - na pewno myślimy o płycie, i o jakiejś większej liczbie koncertów.
Na początku chcieliście się nazywać Lupus, czyli nawiązanie do wilka (po łacinie)?
Tak, ale słowo łacińskie lupus jest wykorzystywane już w kilku formacjach muzycznych, a chodziło nam również o to, by podkreślić metodę działania na scenie, to loopowanie właśnie, zapętlanie linii rytmiczno-harmonicznej. Tak więc Robert zasugerował zangielszczenie nazwy łacińskiej i stąd jest Loopus Duo. Poza tym prywatnie, jesteśmy trochę z Robertem jak takie wilki chadzające własnymi rewirami, tacy artyści co robią swoje, mają odrębne zdanie na wielorakie tematy, a jednak w obliczu chęci zdobycia wyznaczonego celu potrafią się zjednoczyć.
A jaki odbiór po pierwszych koncertach?
Wydaję mi się, mimo wszystko, że sympatycy Beltaine Improved są bardziej zaskoczeni moją fuzją z Robertem, niż Ci ze strony Roberta odnośnie jego wyboru mnie jako partnera na scenie. Oczywiście to tylko mój odbiór sytuacji, tak naprawdę trzeba by jego zapytać, jak on to widzi. Według mnie jego podkłady instrumentalno-rytmiczne są bardziej podobne do jego dotychczasowych dokonań, niż moje linie wokalne w stosunku do tych z dziedzictwa ponad dwudziestu lat w Beltaine Improved. Ale ogólnie jest bardzo pozytywnie i sporo pochlebnych opinii słyszymy zewsząd.
Zatem co planujesz dalej z Beltaine Improved i Tańcami Snu?
Na ten moment, priorytetem jest Loopus Duo. Beltaine Improved to stworzenie, które pojawia się i znika z wielu przyczyn, głównie rodzinnych poszczególnych członków zespołu. Choć jeśli na przykład nasi przyjaciele Ukraińcy z Le Plastique Mystification Group zasugerują nagrania płyty o tematyce "Testamentu Niklota", tłumaczonego specjalnie przez nich, to nie jest powiedziane, że nie wejdziemy mocniej w temat. I to byłaby bomba, bo przymiarki już robiliśmy. Jeśli to się nie wydarzy, to zapewne za parę miesięcy znów zagra jakiś koncert patetyczny Beltaine Improved.
Co do Tańców Snu, projektu elektro-ambientowego z Indią Czajkowską, to mamy nagraną płytę i szukamy wydawcy. Najchętniej zagranicznego, bo w Polsce zapewne wydana przez nas płyta zatonie w odmętach niezrozumienia i krytyki. A wielu wtajemniczonych, acz obiektywnych słuchaczy uważa, że to totalny oryginał w estetyce elficko-mrocznej…
Co oznacza termin art-melancholy, jakim się posługujecie, określając tak muzykę Beltaine i Beltaine Improved?
Art-melancholy jest takim pojęciem wymyślonym przeze mnie dlatego, że przez te lata nigdy nie siedzieliśmy w jednym nurcie i trudno było nas zaszufladkować; byliśmy za mało folkowi na folk, za mało gotyccy na gotyk, czy za mało progresywni na jakąś formę art-rocka... Ale ze wszystkich tych kierunków pozyskiwaliśmy odcień smutku, nostalgii za czasem minionym i melancholijne nastroje. I po latach wiem, że było to naszym największym wyznacznikiem, jak i przekleństwem w rozmowach z rynkiem fonograficznym, głównie w Polsce. Był on i jest często nadal skierowany na jeden tor muzyczny, w sensie stylistyki.
Na koniec zapytam zatem, gdzie w sieci można znaleźć Twoje projekty?
Od roku jest nas naprawdę dużo na Youtube. Wszystkie nasze płyty można odsłuchać i niektóre występy obejrzeć, wpisując hasło Beltaine Improved.
Dziękuję za rozmowę.