Z radością stwierdzam, że przybył nam nowy, ciekawy festiwal muzyki folkowej, etnicznej, który ma szansę stać się cyklicznym. Pomysłem i konwencją odmienny od tego co dotąd kojarzyło nam się z tego typu imprezami.
Niemiecki folk z jednej strony "umarszowiony" przez II WŚ i industrializację, z drugiej kojarzony przede wszystkim z dość grubo ciosaną biesiadą piwną. Tymczasem okazuje się, że odradza się w całkiem ciekawej, cięższej postaci.
W jednym z wywiadów Janusz Prusinowski skrytykował kiedyś Grzegorza z Ciechowa, uważając, że jego muzyka szkodzi tradycji, a folk w wydaniu polskim jest prymitywny i komercyjny. Było to parę miesięcy temu – wybuchło teraz.
Rumuńskie określenie "joca" oznacza grę. Słowo "cânta" oznacza śpiewanie i granie muzyki. W języku polskim "gra" oznacza i generowanie dźwięków na wszelakich instrumentach, i bieganie za piłką po boisku. Są też punkty wspólne.
Miał 70 lat. Odszedł w poniedziałek, 3 grudnia. Był muzykiem, prymistą - folk zawdzięcza mu bardzo wiele - a także, co często podkreślał, był artystą malarzem. Piewcą nie tylko Tatr i Góralszczyzny ale także polskiej kultury i historii.
Okazało się, że można posłuchać fado, niczym w małym lizbońskim klubie, nie wyjeżdżając z Warszawy, pod warunkiem jednak, że będzie ono wykonane przez wybitnego i doświadczonego pieśniarza, prawdziwego Księcia Fado.